sobota, 12 maja 2012

notatki ze stu godzin milczenia: ekscerpt



     Jeśliby połączyć na powrót resztki trzech filarów stojących w wodach Wetlinki, nieopodal nieistniejącej wsi Jaworzec, której ostatni mieszkańcy od ponad sześćdziesięciu pięciu lat stopniowo spływają wodami gruntowymi od leżącego pięćdziesiąt metrów dalej wzgórza, gdzie wypełniają dół, wykopany i zakopany przez ludzi z pukawkami i łopatkami, do strumienia, w którym chłodzę stopy, most wbijałby się prosto w strome urwisko brzegu; a na co komu taki most?


     Tuż przy ujściu małego strumyczka, Kobylskiego, biegnącego tu od Wschodu, przecinającego chwilę wcześniej pas zwyczajnej przycmentarnej roślinności z żałobnym barwinkiem w ilości estetycznie przesadnej, a w porach, gdy drzewa po zachodniej stronie dają już znośny cień, napełniający się tajemniczą brunatną barwą, leży pokaźny kręgosłup, jak mi się zdaje, zbyt mały na krowi, całkiem świeży: jego biel pozostawia wciąż wiele do życzenia, a spomiędzy kręgów, jak mech ze skalnych zagłębień, wystają poczerniałe resztki żywej tkanki. Ale most był dalece wyższy niźli te resztki, droga wszak wiodła tych, którzy, jadąc tu z Kalnicy nie chcieli jechać dalej na Łuh, albo tych, którzy jadąc tu z Łuha nie wybierali drogi na Kalnicę i skręcała na Wschód przez garb na żelbetowych nogach nad całkiem rwącym, zwłaszcza wiosną, nurtem pięknego dopływu Solinki, by po drugiej stronie pozwolić każdemu zostać powitanym przez dziś może wciąż jeszcze świętą kapliczkę sprzed ponad dwustu lat, stojącą na szczycie kilkumetrowego brzegu.  Teraz drogę ze schroniska, które stoi tu ledwie jakieś trzydzieści lat, a właściwie jej ostatni etap stanowi ujście owego małego strumyczka; pochylił się nad nim nieskuteczny, żywy, brzozowy szlaban, królowa absurdu wśród tutejszych drzew w dziedzinie stosunku pozycji do żywotności: pomimo swojej dosłownej i pełnej horyzontalności jest to najpiękniej zielone drzewo w zasięgu mojego wzroku. Potężny buk nad kapliczką jest całkiem suchy, co, uwzględniając fakt, że jest największą rośliną nad brzegiem w promieniu kilkuset metrów, stanowi ciężką przeciwwagę dla dowcipnej brzozy, jednak zarys żelaznego krzyża u jego trzonu dodaje mu ducha.

      Pod prąd przemieszczają się po dnie larwy chruścików, szukając miejsca na budowę swych pustelni, które zrobią z tego, co żywe lub martwe pływa w wodzie albo osiadło na dnie, a czego tak znacznie więcej jest teraz, w maju, niż we wrześniu, kiedy woda zdąży już do czysta wypłukać po zimie koryto, ludzi jest znacznie mniej, w chłodnym, spokojnym nurcie królują ukleje, kuszące by łapać je tylko dla zabawy, a słońce tak nie męczy do nieprzytomności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz